Ola Zywert

Teatr Polski jest mój. Po prostu, jest taki mój „najmojejszy”.

czytaj dalej

Co pani czuje wchodząc do teatru?

Nieco ekscytacji, ale też poczucia rozluźnienia, że tutaj się mną zajmą. To są uczucia dobre, uspokajające, przede wszystkim relaksujące.

Czy wyjście do teatru jest świętem dla pani?

Tak, dla mnie to święto. W tym sensie, że to jest wybitnie mój czas, świąteczny czas. Natomiast nie traktuję tego jako święta w wymiarze wizualnym.

A z czym kojarzy się pani Teatr Polski?

Kojarzy mi się z moim dzieciństwem, ponieważ mieszkałam tutaj po sąsiedzku. I to był budynek, który był jeszcze schowany, ponieważ był tu wtedy rząd kamienic. I oprócz rozmaitych sklepów i kina Muza był właśnie Teatr Polski, który zawsze był takim miejscem nie do końca z tego świata. Trochę magicznym dla kogoś, kto miał 4 lata. Pokazał mi go mój dziadek, który bardzo dbał o to, żebym wiedziała różne rzeczy. Jest to miejsce wyjątkowe, magiczne i nawet trochę dziwnie się czuję widząc Teatr Polski od dziesięcioleci już w sumie taki odkryty, bo ja go po prostu widzę wkomponowanego gdzieś tam z tyłu, w kamienice.

A czy czuje pani jakieś takie specjalne uczucia w stosunku do Teatru Polskiego?

Teatr Polski jest mój. Po prostu, jest taki mój „najmojejszy”. Z nim, w nim, mam mnóstwo uczuć związanych z moim życiem.

A czy pamięta pani może jakiś spektakl?

Powiem tak, pamiętam aktora. Kiedy byłam jeszcze nieletnia, nie pamiętam tytułu sztuki, pamiętam aktora – pana Włodzimierza Kłopockiego, który tutaj grywał. Był też tatą mojego kolegi z klasy, ale nie dlatego go pamiętam. Najpierw go zobaczyłam w jakiejś sztuce. Nie pamiętam w jakiej, miałam wtedy naście lat. Czymś musiał mnie ująć. Natomiast takim spektaklem, który pamiętam i który był dla mnie naprawdę magiczny był „Mistrz i Małgorzata”. Tutaj na widowni były nawet sztuczne pieniądze. Jak coś się przeczyta to człowiek sobie jakoś wyobraża jak to ma wyglądać i autentycznie poczułam się jak w Teatrze Variete.

Czy życzyłaby pani czegoś Teatrowi Polskiemu na rocznicę?

Żeby był, żeby przetrwał. Żeby znaleźli się tacy ludzie jak ja, którzy będą mieli z nim bardzo osobiste wspomnienia. Takie tylko dla siebie, bo mi się wydaje, że to właśnie w nas w ludziach – i aktorach i widzach jest „clou” tego teatru. Zresztą każdego. Ponieważ my doklejamy do niego swoje własne wrażenia i wspomnienia i on nimi obrasta, a im więcej jest obrośnięty, tym większa szansa, że nie zniknie, nie zostanie przekształcony, nie wiem na restaurację, na dyskotekę, cokolwiek. Bo świat się zmienia i nie chciałabym, żeby Teatr Polski był mglistym wspomnieniem na jakiejś „rolce na fejsie”.

Poznaj kolejną osobę