Marta Mazurek

Zazwyczaj lubię siedzieć w czwartym rzędzie, po prawej stronie.

czytaj dalej

Co pani czuje jak wchodzi do teatru?

Niepokój, strach, obawę i dyskomfort czasami spowodowany bliskością, którą tworzy scena, publika i aktorzy. I to jest bardzo ciekawe, dla mnie przynajmniej. Podziwiam aktorów za to, że nie mają tej obawy stojąc bezpośrednio przed publiką, przede mną. Zazwyczaj staram się nie siadać w pierwszych rzędach, bo nie umiem tak bezpośrednio im patrzeć w twarz i na to jak grają. Wydaje mi się, że moja obecność krępuje im ruchy. A przecież jest odwrotnie, to oni mnie zawstydzają, dlatego częściej chodzę do kina, bo czuję się troszkę swobodniej.

Czy wyjście do teatru jest świętem dla pani czy codziennością?

Ani codziennością, ani świętem. Po prostu, jest to wydarzenie kulturalne, z którego korzystam akurat.

Z czym się pani kojarzy Teatr Polski?

Z czasami studiów zdecydowanie, ale przede wszystkim kojarzy mi się z piwnicą pod sceną, bo mam stamtąd największe wspomnienia.

Pamięta pani może jakiś spektakl w tym teatrze?

W Teatrze Polskim zawsze były one zaskakujące i raczej nietuzinkowe. Z repertuarów raczej właśnie nieoczywistych.

 A ma pani jakieś ulubione miejsce w teatrze?

Zazwyczaj lubię siedzieć w czwartym rzędzie, po prawej stronie.

Jak pani myśli, który zmysł pracuje w największym stopniu w teatrze?

Chyba dominuje obraz.

A czy jest coś w wystroju tego teatru, co szczególnie zwraca pani uwagę?

Lubię przestrzenie, które nie są współczesne. To dodaje jakiegoś sznytu, wprowadza, również inny odbiór niż gdyby to były jakieś współczesne deski, współczesna przestrzeń.

Jakie by pani miała życzenia dla Teatru Polskiego?

Niech trwa! Niech cieszy oczy wszystkich pokoleń.

Poznaj kolejną osobę