Magdalena
Antyczne katharsis tu znajduje swoje uzasadnienie.
czytaj dalej


Jakie emocje towarzyszą twojemu wspominaniu wizyt w teatrze?
Doświadczanie sztuki w Teatrze Polskim jest dla mnie orgazmem artystycznym. Mimo upływu lat i zmian w repertuarze, każdy jest w stanie znaleźć tutaj coś dla siebie. Antyczne katharsis tu znajduje swoje uzasadnienie. Decyduje o tym otwartość na poruszanie, nierzadko trudnych tematów, które odbywa się w dobrym tonie, bo artyzm jest na pierwszym miejscu. Dzieje się w sposób subtelny. Tego kunsztu brakuje w przestrzeni artystycznej, która czasem krzyczy i manifestuje, zapominając o tym, ze sztuka to delikatność, metafora.
To dotyczy wszystkich premier ostatnich lat?
Poprzeczka oczekiwań zmienia się wraz z wagą premiery: Duża Scena czy mała. Spektakle festiwalowe mogą być bardziej kontrowersyjne, tudzież mocno profilowane. Nie zdarzyło mi się poczuć oszukaną jako widz, nigdy nie miałam potrzeby wyjścia. Najbardziej lubię spektakle, które są otwartą furtką na interpretacje. Dlatego wracam tu jak bumerang.
Kiedy to święto w twojej duszy się zaczyna?
To jest gra wstępna… Nie czytam już w ogóle zapowiedzi. Wolę przeczytać po, żeby skonfrontować się, nawet poczuć głupią. Są takie spektakle, np. „Ulisses”, gdzie właściwie nie ma limitu mojego przeżywania, bo za każdym razem wychodzę z czymś innym. Dorastałam tu jako widzka, przyprowadziła mnie babcia. To już ponad dwie dekady. Pandemia była najdłuższą przerwą. Jeśli istnieje artystyczne FOMO, to ja mam je na tle Teatru Polskiego. To najlepsze z możliwych uzależnień. To jest punkt odniesienia, do którego porównuję całą resztę. Niczego mi tutaj nie brakuje. Widz czuje się jakby stale dostawał bombonierkę z różnymi czekoladkami.
Z jaki zapachem kojarzy ci się Teatr Polski?
Z anyżem. To relacja hate–love. Anyż bardzo mocno podbija smak, nawet wody. Nawet osoba obrażona na sztukę albo zupełnie jej nie czująca, jest tu w stanie się nie straumatyzować i załapać bakcyla. Nawróciłam już wiele osób, które sądziły, że w teatrze to tylko kicz albo archaizm. To jest wyjątkowe miejsce.
Z jakim kolorem kojarzy ci się Teatr Polski?
Jasnoniebieski. Moje dziecięce wspomnienie pierwszej wizyty w teatrze: fasada na tle nieba wydawała się w to niebo wtopiona. W sali prób, na tarasie jest jakaś otwartość na niebo. Tu jest specjalna energia, która potrafi jednoczyć.
A co z dotykiem?
Jeśli myślisz o spektaklu, odnosisz go do całej swojej wiedzy i doświadczenia, nie pozostaniesz bez odpowiedzi w twoim ciele. Dlatego ja czuję, że teatr mnie dotyka. Zdarzają mi się przysłowiowe ciarki, ale samo oczekiwanie na nie i pamięć o nich odpowiadają za automatyzm tego.
Dźwięk?
Gdy wchodzisz tutaj i jesteś w stanie zachwycić się skrzypieniem podłogi, to znaczy, że jesteś we właściwym miejscu. Jeśli jesteś w stanie rozczulić się sztuką, to nie jesteś w stanie być złym człowiekiem.
Czego życzyłabyś widzom, na 200-lecie teatru?
Wytrwałości, bo mamy jej deficyt. Trudno jest nam trwać, bo chcemy ulegać pokusom przebodźcowania, zamiennikom, łatwości przeklikiwania się – w internecie, w relacjach między ludźmi, w doświadczaniu sztuki. Gdy coś mi nie pasuje, to odwracam się na pięcie i znikam, bo mam tyle alternatyw, bo świat stoi otworem. A warto się otwierać i np. pójść do teatru z kimś, kto ma większe doświadczenie, wziąć udział w warsztatach albo wrzucić w Chat GPT opis spektaklu i uruchomić tekst. Nie ma osób, które wszystko rozumieją, dlatego życzę wytrwałości w doskonaleniu siebie jako widza. Ona też pozwoli trwać teatrowi bez zatracania idei sztuki dla sztuki – a ona jest najwyższą ideą.


