Jan Tycner
O co chodzi? Żebyśmy byli znakomitymi artystami życia i to mówię o widzach, żeby też się czuli w teatrze potrzebni.
czytaj dalej


Co pan czuje myśląc o Teatrze Polskim?
Emocje są niebywałe, ponieważ ja, pięćdziesiąt lat temu, w tym teatrze statystowałem w kilku spektaklach. Pierwszym był „Kordian” Słowackiego, w reżyserii Romana Kordzińskiego, z muzyką Ryszarda Gardo, ze scenografią Henryka Regimowicza. Statystowałem jeszcze w takich spektaklach, jak „Kwiaty Polskie” Tuwima, „Wesele” Wyspiańskiego, „Operetka” Gombrowicza.
Co pan wtedy czuł?
Dreszcz emocji duchowej. Tutaj, w tym teatrze, była również premiera spektaklu „Łyżki i księżyc” Emila Zegadłowicza z grupą Lombard. To był szał! Ze znakomitą do dzisiaj Małgosią Ostrowską. To tutaj, w 1987 roku, Grzegorz Mrówczyński wyreżyserował „Dziady”, gdzie główną rolę Gustawa Konrada zagrał mój uczeń teatru amatorskiego, już nieżyjący niestety, Mariusz Sabiniewicz. Także to wielkie przeżycia. Mało tego, w latach siedemdziesiątych tutaj Bogdan Ber nagrywał pewne sceny z „Lalki” Prusa i ja jako statysta wystąpiłem. W ciągu tych pięćdziesięciu lat, jak policzyłem, mniej więcej osiemdziesiąt spektakli zobaczyłem. Poza tym pamiętajmy, że teatr to nie tylko aktor. Ja tu pamiętam pana, który nazywał się Dionizy Gabrysiak. To była wielka postać, brygadier sceny. Albo pani, która była rekwizytorką, Krystyna Strands. I myśmy, jako statyści, bardzo ich szanowali. Także to są takie wspomnienia dla mnie bardzo serdeczne i o aktorach, których pamiętam. Mało tego, proszę pani, podstawą teatru jest bufet. Tego bufetu nie ma w teatrze już. Bufetową była sławna pani Janeczka. Przygotowywała wspaniałe klopsiki i zapach tych klopsików unosił się tu nad widownią i nad sceną i to nikomu nie przeszkadzało absolutnie. Ja bym miał taką propozycję do władz miasta Poznania, żeby ten teatr miał imię. Ja bym zaproponował Helenę Modrzejewską, bo ona tu zagrała 42 razy. Pokażę pani to zdjęcie, które ma 50 lat. To jest z premiery „Kordiana”, gdzie ja tutaj statystuję w tym czarnym kapeluszu i w roli głównej Kordiana – Jacek Polaczek. Jestem z tego dumny. To jest dla mnie wielka pamiątka. Ciekawostka, bo w 1951 roku ówczesny dyrektor teatru, Wilam Horzyca, został wyrzucony i ogłosił klątwę na ten teatr. I przez 50 lat ta klątwa miała trwać.
I jak, trwała?
Byłem małym dzieckiem, miałem 10 lat, ale z tego co czytałem, to do dzisiaj ponoć na górze, tam gdzie są pokoje, to mówili mi koledzy, aktorzy, w teatrze krąży jakiś duch. Słychać kroki na schodach.
Jak muzyka w teatrze wpływa na pana emocje?
Muzyka do „Wesela”, które było grane z okazji stulecia teatru i w którym statystowałem. Muzykę napisał nie kto inny, jak Tadeusz Woźniak. Tak, dla mnie do dzisiaj klasyk, jeśli chodzi w ogóle o ballady, o muzykę. I ja tę muzykę słyszę do dzisiaj w uszach.
Czego chciałby pan życzyć teatrowi za 50 lat, na dwusetne urodziny?
Zacytuję słowa Lucjusza Anneusza Seneki. Brzmią one tak: „niech człowiek nie da się zepsuć przez rzeczy zewnętrzne i niech będzie niepokonanym, wierzącym w siebie, na dobre, artystą życia”. O co chodzi? Żebyśmy byli znakomitymi artystami życia i to mówię o widzach, żeby też się czuli w teatrze potrzebni. Oczywiście mówię o aktorach, mówię o obsłudze technicznej, żebyśmy chodzili do teatru, bo ważna jest sztuka słowa, żebyśmy słuchali tego słowa. Żebyśmy się uczyli, a jednocześnie będąc na widowni, czuli oddech. To trochę tak wygląda jak metafizyka, że ona albo pulsuje ze sceny, albo nie pulsuje. I tak samo dotyczy to widowni.



